Mały ptak dziś o świcie zupełnie zwariował,
gdy tuliłam swą głowę w poduszki otchłani.
To zaczynał swe trele, to znowu się wzbraniał -
sfrunął z drzewa. A sen mój pod łóżko się schował.
Słońce wzeszło na niebie różowym obłokiem,
a on krzyczał wesoło wśród bujnej zieleni,
że dzień nastał tak samo i nic się zmieni.
Chwalił życie. A brzask mi zaglądał do okien.
Trzeba zacząć dzień nowy, sens nadać godzinom,
co ulotne i kruche jak pejzaż zamglony.
Czas z kawałków poskładać, w pośpiechu klejony.
W ciszy kawę wypiłam. Morfeusz odpłynął.
A może szukajmy sensu w takiej ciszy
OdpowiedzUsuńI w śpiewie ptaków więcej się usłyszy?
Pozdrawiam przy sobocie!:)
Ciebie też ciepło pozdrawiam z sobotnim słonkiem :)
OdpowiedzUsuń